Wędkowanie metodą castingową - przynęty szczupakowe

2022-06-27
Wędkowanie metodą castingową - przynęty szczupakowe

Właściwie nigdy nie czułem potrzeby machania castingiem. Zawsze wydawało mi się, że zwykły spinning w zupełności wystarcza. Wprawdzie mam kolegów, którzy wędkują wędkami z pazurem od dobrych kilku lat, ale mnie to jakoś nie pociągało. Zalążki zainteresowania pojawiły się podczas jednego z sezonów, w którym mocno katowałem się szczupaczymi łowami. W grę wchodziły duże jerki i gumy oraz wędki o sztywności kija od szczotki, więc po kilku godzinach takiego łowienia ręce odmawiały mi posłuszeństwa. Jakże miło wspominałem wtedy delikatny kij okoniowy! To był przełom. Wprawdzie byłem jeszcze daleki od castingu, ale właśnie wtedy rozpoczęły się moje poszukiwania. I tak: codziennością stały się coraz krótsza wędka do jerka (z jeszcze krótszym dolnikiem) oraz dłuższy, mięsisty kij do kotletów*. Może Ameryki tym nie odkryłem, ale dla mnie to był milowy krok.

Pomocna dłoń

Wędkarski sezon zaczynam zawsze od pstrągów, ale gdzieś w połowie kwietnia coraz częściej przebieram nogami i zaczynają mi się śnić szczupaki. W tym roku nie było inaczej, przy czym nagle pojawiło się dziwne, castingowe „światełko w tunelu”. Pewnego kwietniowego popołudnia zadzwonił telefon i usłyszałem w słuchawce znajomy głos.

- Cześć, mówi Konrad. Mam propozycję. Wiesz, widziałem twoje jesienne zmagania ze szczupakami i chciałbym pokazać ci coś innego. Myślę, że to będzie fajna alternatywa przy łowieniu dużymi, ciężkimi przynętami. Przede wszystkim nie będziesz tak męczył rąk, ale czuję, że znajdziesz jeszcze kilka innych pozytywów.
- Brzmi ciekawie, a o czym myślisz?
- Właściwie to wolałbym nie zdradzać tajemnicy, za to z miłą chęcią zaprosiłbym cię do Czorta*.
- Super! Czorsztyn wiosną jest piękny. Będę na sto procent. Znajdziesz czas na wspólne wędkowanie?
- Jasne! Bez tego cię nie wypuszczę.

Ustaliliśmy termin spotkania i już dwa tygodnie później, z duszą na ramieniu, zameldowałem się w bazie u Konrada w Mizernej. Był piękny, wiosenny poranek. Szybko się przywitałem i… nie wytrzymałem.

- No dobra, co wymyśliłeś?
- Spokojnie. Najpierw zapraszam na kawę.

Kiedy ja raczyłem się pyszną mieszanką Lavazza, Konrad na chwilę zniknął mi z oczu. Wrócił, tachając ze sobą kilka wędek. Tyle że to nie były zwykłe kije, a castingi. Dwie wędki krótsze i jedna dłuższa, za to o fajnym, nowoczesnym designie. Wszystko jasne – będę się uczył łowienia castingiem. Super, ale czy dam radę?

- Nic się nie przejmuj – uspokoił mnie Konrad. – Wszystko ci pokażę.

akademia castingu

Od teorii do praktyki

No i się zaczęło! W pierwszej kolejności wysłuchałem wykładu na temat wędzisk i ich zastosowania. Następnie Konrad skoncentrował się na kołowrotkach – opowiedział mi o ich budowie i sposobie regulacji. Później poświęcił sporo czasu przynętom i sposobowi ich prowadzenia. Mogłoby to trwać jeszcze długo, gdyby nie instynkt łowcy, który coraz bardziej dawał o sobie znać. Zaczęliśmy więc zmierzać w stronę części praktycznej. Nawinęliśmy plecionki na kołowrotki i tym sposobem nasz sprzęt stał się gotowy do szczupaczych łowów.

First cast, czyli pierwsze koty za płoty

Wreszcie przyszedł czas na prawdziwy test. Pierwsze rzuty! Konrad udzielił mi stosownych informacji, po czym pokazał, jak sam rzuca taką wędką.
I co, pewnie myślicie, że była lipa? Wcale nie! Jak się ma dobrego nauczyciela, to zawsze jest dużo łatwiej. Pierwsze rzuty były wprawdzie dość krótkie i raczej płaskie, ale brody* nie było. Można rzec: sukces! Jeszcze przez chwilę ćwiczyłem regulację kołowrotka i próbowałem wydłużyć rzuty, aż usłyszałem za plecami: „to co, płyniemy połowić?”. Tego pytania nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Jeśli chodzi o łowienie, chęci są zawsze.

W skrócie, plan wygląda tak: płyniemy łódką od miejscówki* do miejscówki i łowimy z brzegu bądź brodząc. Wędkowanie z łodzi jest jeszcze zabronione.

 

Pierwsze miejscówki i pierwszy casting life fishing

Cały czas mam lekką spinę. Niby idzie całkiem nieźle, ale wędka jakoś dziwnie leży w dłoni. Cóż, do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić... Ryb jeszcze nie ma, ale jesteśmy dobrej myśli. Już rozumiem, że powinienem wypuszczać przynętę wcześniej niż w klasycznej wędce z kołowrotkiem o stałej szpuli. Mijają dwie godziny. Wprawdzie ryby dalej strajkują, ale czuję się dużo pewniej. Chwilę potem zostaję oczywiście sprowadzony do parteru. Przy kolejnym rzucie, trochę rozkojarzony, nie zatrzymuję w porę szpuli kołowrotka i robi się gigantyczna broda. Siadam na kamieniu i rozplątuję ptasie gniazdo przez dobre dziesięć minut.

W końcu wracam do wędkowania i czuję pierwsze, delikatne branie. Nie udało się mi go wciąć, ale jest jakieś życie, a to dobrze. Łowię teraz dużym czerwonym jerkiem. Mocny wymach – i zaraz potem suchy trzask. Ups! Tak się dzieje, kiedy uczeń za bardzo się spieszy. Wiążę nowy przypon i na nowo reguluję kołowrotek. W tym czasie Konrad ma fajne branie, ale ryba zaraz się spina. Znowu wracam do łowienia – moja przynęta to teraz 11-centymetrowy wobler twitchowy. Rzucam po raz kolejny. Podbijam przynętę, na kilka chwil zostawiam ją zawieszoną w toni, i tak w kółko. Podczas jednej z takich przerw mam bardzo mocne branie. Zacinam – i jest, naprawdę duża ryba!

Szybko odpływa ładnych kilka metrów dalej, odwijając linkę z kołowrotka. Ryba nie pokazuje się na powierzchni, ale jest bardzo silna. Po dłuższej chwili dostrzegam ją daleko ode mnie. Nie mogę ocenić ani wielkości, ani gatunku, ale jakoś dziwnie to wygląda. Kiedy w końcu udaje mi się podprowadzić rybę bliżej i podnoszę ją do powierzchni, naszym oczom ukazuje się około 5-kilogramowy karp złowiony za ogon. Normalnie ręce opadają… A ja myślałem, że mam metrowego szczupaka. Szkoda, ale tłuścioszek jest niczego sobie. Ślicznie pozuje do zdjęcia, by minutę później odzyskać wolność. Gdzieś po 6 godzinach wracam na pomost bazy Czort i właśnie tam Konrad łowi niewielkiego szczupaka – zresztą jedynego w tym dniu.

Czas podsumowań

Jak było? Super! Zdobywanie nowych doświadczeń i umiejętności zawsze jest bardzo ciekawe i pouczające. A do tego ten klimat czorsztyńskiego zbiornika! No i przez 6 godzin wędkowania ręce wcale mi się nie zmęczyły, a zestaw był czulszy niż przy wędce z kołowrotkiem ze stałą szpulą. A więc: niech żyje cast!

Oczywiście największe podziękowania kieruję do Konrada, który poświęcił swój czas, by przekazać mi swoją wiedzę na temat wędkowania metodą castingową. Jeszcze raz dziękuję :)

A jeśli chcecie zobaczyć, jak to wyglądało, zapraszam na nasz kanał na Youtubie, gdzie znajdziecie relację z naszych zmagań na Jeziorze Czorsztyńskim.
Jeżeli Wam się spodoba, zostawcie łapkę w górę i zasubskrybujcie nasz kanał!



Polecane

pixel