Catch & Release – czy jest sens wypuszczać złowione ryby?

Co zrobić ze złowioną rybą - wypuścić czy zabrać ze sobą? Zdania są, delikatnie mówiąc, podzielone. Jedno jest pewne: zanim wyrobimy sobie własną opinię, wypadałoby poznać założenia zasady Catch and Release. Czy warto dać jej szansę?
O co chodzi w zasadzie C&R?
C&R (z angielskiego „Catch & Release”) to metoda znana w Polsce jako „złów i wypuść”. Jak sama nazwa wskazuje: chodzi o to, żeby po złapaniu ryby ostrożnie ją odczepić i… zwrócić jej wolność. Wszystko po to, żeby chronić przyrodę, zapobiegać drastycznemu spadkowi pogłowia ryb i polepszyć rybostan łowisk – dla nas i dla kolejnych pokoleń wędkarzy.
To jeszcze nie koniec argumentów! Wystarczy pomyśleć o rekordach. Zabijając swoje trofeum, na własne życzenie zabieramy sobie szansę na ponowne spotkanie z tą rybą. Następnym razem byłaby pewnie jeszcze większa i jeszcze potężniejsza!
Jasne, można sobie zadać pytanie – skoro mamy wypuszczać ryby, to po co je w ogóle łowić? Jedno nie przeczy drugiemu. Możemy traktować ryby delikatnie i z szacunkiem, tak, żeby pozwolić im na przeżycie, a przy tym wciąż realizować swoją pasję. I to pewnie o wiele dłużej, niż gdybyśmy wyciągali z wody tyle okazów, ile nam się żywnie podoba…
Od kiedy łowimy, żeby wypuszczać?
Zasadę C&R wymyślono około 100 lat temu – zapoczątkowali ją brytyjscy wędkarze. W drugiej połowie XX wieku część angielskich rzek (łososiowatych i trociowych) była już objęta taką ochroną. Amerykanie wprowadzili podobne przepisy w zarządzaniu rybołówstwem komercyjnym w 1952 roku. Kanadyjczycy poszli o krok dalej i narzucili odgórny obowiązek wypuszczania wybranych gatunków ryb. Nie było to wcale tak dawno temu – do tego czasu każdy robił z upolowaną rybą, co chciał.
Tak, człowiek łowił ryby od epoki kamienia łupanego i robił to głównie dlatego, że potrzebował jedzenia. Z jednej strony: wciąż jesteśmy myśliwymi, z drugiej: od tamtej pory wiele się zmieniło. Mamy inne techniki łowienia, inne potrzeby i nastawienie. Wędkarstwo nie jest już koniecznością, ale przyjemnością. Wielu z nas łowi dlatego, że kocha kontakt z naturą, lubi adrenalinę i aktywny wypoczynek albo po prostu chce się sprawdzić.
Wypuszczamy ryby, bo wystarczy nam satysfakcja z udanego holu i zrobienie szybkiego zdjęcia. Wierzymy, że to sensowne, i że w ten sposób pozwalamy utrzymać równowagę sił na łowisku. Ba, dla niektórych to wręcz kwestia honoru!
Jakie narzędzia są potrzebne do metody „złów i wypuść”?
Niby nie polujemy na ryby oszczepem ani kamieniem, ale nie wszystkie szkody widać na pierwszy rzut oka. Sam podstawowy sprzęt nie wystarczy, żeby zapewnić rybom bezpieczeństwo. Wspominaliśmy o tym w tekście o bezpiecznym podbieraniu.
Na pewno przydadzą się nam:
• haki bezzadziorowe – nie powodują dużych okaleczeń i wyciąga się je zaskakująco sprawnie, dzięki czemu można nimi łowić i uwalniać ryby, nie wyrządzając im większej szkody. Przydadzą się zwłaszcza muszkarzom, ale też karpiarzom (a na niektórych łowiskach nawet spinningistom),
• podbierak – porządny, lekki, o optymalnym rozstawieniu oczek, z miękką (silikonową albo gumowaną) siatką. Podbierak pomoże nam szybko i bezpiecznie przetransportować rybę na płytką wodę i wyhaczyć tak, żeby nie zedrzeć z niej śluzu ani łusek. Przyjrzyj się rączce – sprawdź, z jakiego materiału jest wykonana i czy ma odpowiednią długość,
• siatka do przechowywania ryb (tylko niektórych gatunków, na pewno nie żywych łososiowatych) – długa i solidna. Powinno się ją rozkładać wzdłuż prądu rzeki, dość głęboko – tak, żeby ryby się na siebie nie spychały i nie leżały w źle natlenionej wodzie,
• szczypce/peany – do bezpiecznego odhaczania ryby,
• maty/kołyski karpiowe – nigdy nie kładź zdobyczy bezpośrednio na ostrym lub chropowatym brzegu – zamiast tego skorzystaj z dedykowanej maty albo kołyski. Unikniesz wtedy powstania ran, które mogą trwale okaleczyć rybę. Polecamy zwłaszcza kołyski, które są jednocześnie workami do ważenia.
…a co na to prawo?
W całej gorącej dyskusji o metodzie „złów i wypuść” zapominamy często o jednym – o przepisach prawa. Co mówi na ten temat Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb?
Każdy wędkarz ma ustawowy nakaz wypuszczenia złowionej ryby, jeśli:
• podlega ona całkowitej ochronie,
• została złowiona w okresie ochronnym,
• jest niewymiarowa,
• jest objęta zakazem połowu ryb na danym akwenie,
• została złowiona po przekroczeniu limitu połowu dopuszczalnego dla wędkarza.
We wszystkich tych sytuacjach jesteśmy zmuszeni do wypuszczenia ryby i nie ma tutaj miejsca na żadne dyskusje. Co innego, jeśli ryba jest wymiarowa i nieobjęta ochroną – wtedy to od nas zależy, czy zastosujemy zasadę „złów i wypuść”. W kilku krajach Europy – w tym w Holandii, Szwecji czy Irlandii – regulaminy są bardziej surowe i nakazują wypuszczanie złowionych zdobyczy. Czy takie przepisy mają sens…? Wystarczy zerknąć na holenderskie łowiska – ponownie pełne ryb, w tym sporych okazów.
Tak czy inaczej: żeby C&R miało ręce i nogi, trzeba wypuścić rybę w stanie, który pozwoli jej dalej żyć. Miażdżenie okazu kolanem przy odhaczaniu wyrządzi takie szkody, że ryba prędzej czy później umrze. Musimy działać super delikatnie, bez żadnego ściskania i podrażniania (zwłaszcza w okolicach skrzeli i oczu) i bez dotykania ciepłymi, suchymi rękami (bo to zdziera śluz i grozi infekcjami). Przy wypuszczaniu trzeba pamiętać o ostrożnym włożeniu ryby do akwenu, żeby dać jej się natlenić. Nie przedłużajmy też niepotrzebnie całego procesu - szybkie zdjęcie i po sprawie!
Złów, wypuść… i daj rybie szansę na rewanż w niedalekiej przyszłości :)