Jak łowić klenie w styczniu?
Styczeń to niełatwy miesiąc dla wędkarzy. Na południu Polski większość gatunków ryb jest objęta okresem ochronnym i trzeba dać im odpocząć. Do tego dochodzą jeszcze krótkie dni, zimno i przeszywający wiatr. Wszystkie te czynniki nie sprzyjają długim wędkarskim eskapadom. Bez wątpienia nie jest to czas dla domowych piecuchów i lepiej, żeby tacy pozostali w domu. Mimo to nad wodą wciąż można spotkać najwytrwalszych łowców.
Co robić zimą?
Moją spinningową alternatywą na styczeń jest Wisła poniżej Krakowa. Łowię tam zimne klenie już dobrych parę lat, ale co roku na nowo muszę uczyć się rzeki i jej ryb. Na przekór wielu autorytetom wędkarskim uważam ten okres za najlepszy na prawdziwe kluchy. Wprawdzie nie można spodziewać się spektakularnych sukcesów w postaci liczby brań i złowionych ryb, ale bez wątpienia sama wielkość okazów wynagrodzi trudy zimowego polowania. Zimowe łowy nie należą do najłatwiejszych. Nierzadko towarzyszy im mróz i zimny wiatr – ale czego się nie robi dla prawdziwych okazów!
Przygotowania do łowienia kleni w styczniu
Kluczem do sukcesu jest namierzenie miejsca, w którym przebywają ryby. Dlatego też, wybierając się na zimowy spacer z wędką, należy uzbroić się w cierpliwość, ciepłe ubranie i niezawodne buty. Jedno pudełko z przynętami w zupełności wystarczy. Kilka woblerów z super ostrymi kotwicami, lameta ołowiana (żeby w razie potrzeby móc na bieżąco zmieniać ciężar przynęty), do tego jakieś szczypczyki i szpulka fluorocarbonu – to w zasadzie całe wyposażenie zimowego łowcy kleni.
Nietypowe pudełko
Za moje wiślane pudełko służy mi połowa plastikowej butelki, która mieści się w kieszeni kurtki. Trzymam w niej kilka woblerów, lametę i paczkę z agrafkami. W drugiej kieszeni szpulka fluorka – i do boju!
Jak typuję łowiska?
W zimowe wieczory siadam w fotelu z kubkiem gorącej herbaty, włączam kompa, odpalam Google Maps i rozglądam się za nowymi łowiskami. Czego szukam? Kleniowych pewniaków: wewnętrznych zakrętów rzeki z wolno płynącą wodą oraz końcówek długich prostek, gdzie zazwyczaj jest najgłębiej i białoryb grupuje się na zimę. Omijam za to płytką, szybko płynącą cześć rzeki. Nie łowię też na opaskach, szczególnie od strony nurtowej.
W dalszej kolejności praktykuję długie spacery z wędką. Obserwuję wodę, szybko przeławiam kolejne fragmenty rzeki, szukam w niej życia. Kto łowił w zimie, ten wie, o czym mówię. Już jeden spław leszcza czy innej ryby mówi mi dużo o danej miejscówce. Zima to taki okres, kiedy ryby są tylko w niektórych fragmentach rzeki. Można przejść kilka kilometrów i namierzyć stumetrowy odcinek, w którym jest życie; nie można się jednak spodziewać lawiny brań. Przysłowiowy dzień konia zdarza się tylko czasem. Jedno, dwa brania dziennie to już dobry wynik.
Po znalezieniu miejscówki nie warto osiadać na laurach. Trzeba poszukać kolejnej: drugiej, potem trzeciej. Wszystko po to, żeby nie eksploatować cały czas tej samej lokacji, ale w razie konieczności móc je zmieniać. Dobrze jest dać odpocząć sprawdzonej miejscówce – to zawsze korzystnie wpływa na brania.
Optymalny zestaw
Jak podejść do tematu zimowych kleni? Jest zima, a więc po męsku. Sprawdzony arsenał na klenie to rzeczny 35-gramowy kij o długości 2,7 m, dość cienka plecionka o wytrzymałości 6-8 kg, a do tego długi, około 2-metrowy przypon z fluorocarbonu o grubości 0,22 mm. Oczywiście jeśli naszą przynętą zainteresuje się przypadkowo inna ryba (na przykład sum), będziemy musieli trochę pobiegać – ale czego się nie robi dla sportu!
Przynęty na klenie
Jako przynęty stosuję duże, tonące woblery o długości między 7 a 10 cm. Niezbyt ciężkie boleniowe klasyki bardzo dobrze nadadzą się do takiego łowienia. Możemy stosować zarówno woblery ze sterem, jak i bezsterowce. W styczniu łowienie kleni przypomina bardziej przepływankę niż klasyczny spinning, ale właśnie tak zachowują się zimowe rybki. Wobler nie musi właściwie posiadać specyficznej akcji. Ma płynąć blisko dna i odbijać się od kamieni czy podwodnych przeszkód. Powinien być jednak stabilny – nie może wykładać się na boki. Po prostu ma być niesionym z prądem, stukającym o dno „patyczkiem”; a kiedy podbijemy go do góry, ma drobno lusterkować w opadzie.
Prowadzenie i cechy zestawu na klenie
Zestaw prowadzę po łuku, prawie nie używając korbki kołowrotka. W końcowym etapie spływu, kiedy przynęta zaczyna grzęznąć w dnie, warto podbić ją jednym lub dwoma obrotami korbki. To bardzo często prowokuje do ataku płynące za woblerem klenie. Kluczową sprawą jest dobór ciężaru wabika do głębokości łowiska i uciągu wody. Przynęta ma płynąć cały czas w pobliżu dna, szorując brzuszkiem po kamyczkach, a jej najważniejszy element to super ostre kotwice. Brania są bardzo delikatne i nie wolno ich marnować, szczególnie że na kolejne możemy czekać kilka dni. Właśnie dlatego nasz zestaw powinien łączyć w sobie dwie cechy. Musi być bardzo czuły na wszelkie dotknięcia przynęty w trakcie spławu, a zarazem na tyle silny, by wyholować nawet kilkukilogramowy okaz. I jeszcze jedna podpowiedź: klenie zazwyczaj chwytają przynęty za ogon, więc można śmiało zrezygnować z kotwiczki na brzuchu. Taki zabieg na pewno oszczędzi Wam kilka przynęt, które w przeciwnym razie zostałyby w zaczepach.
Od teorii do praktyki - jak łowić klenie w styczniu
Na potwierdzenie powyższych teorii chciałbym się z Wami podzielić historią największego jak dotąd klenia, którego złowiłem właśnie tą metodą. Nie nosiłem jeszcze brody, więc było to nie dawniej jak dwie zimy temu. Właściwie nie był to jakiś szczególnie pamiętliwy dzień. Przeszedłem cały odcinek swojej miejscówki i praktycznie nic się nie działo, ale koniec końców doszedłem do przegłębienia za zalaną rafką. Wobler delikatnie stukał po kamyczkach. Ostrożne podbicie – i pogrążył się w dołku poniżej. Z zamyślenia przebudziło mnie ciche puknięcie. Zaciąłem, ale było już za późno – nie udało się. Szybko sprawdziłem ostrość kotwic i (już z większą czujnością) zacząłem wykonywać kolejne rzuty. Jakieś dziesięć metrów dalej i piętnaście minut później usłyszałem kolejne puknięcie. Tym razem zacięcie w tempo. Jest! Mam fajną rybę. Wcześniej złowiłem już kilka świetnych kleni (w tym rekord Polski na końcu zestawu), które przy podbieraku okazywały się boleniem lub metrowym amurem, dlatego tamtego dnia nie rokowałem zbyt pochopnie co do gatunku ryby.
Branie wygląda mi jednak na typowo kleniowe. Holuję rybę delikatnie, z wyczuciem, ale zdecydowanie. Zestaw jest całkiem potężny: plecionka 0.08, przypon 0.22 mm. Woda jest podwyższona, nurt przy brzegu dość mocny. Ryba bije w dno, ale w końcu wybiera inną taktykę i próbuje zaparkować w pobliskiej kępie traw. Trzymam ją na sztywno. Jeszcze tylko kocioł przy powierzchni i już wiem, że na końcu zestawu mam mega klenia. Krótka szamotanina z podbierakiem na plecach i ryba ląduje w podbieraku. Kleń jest piękny – ma krwistoczerwone płetwy, srebrne boki, łuski z czarnymi obwódkami i do tego naprawdę pokaźny brzuszek. Daję mu na oko 60 cm. Niestety nie wziąłem miarki, ale co zrobić. Przykładam rybę do wędki i robię kreskę na blanku – potem sprawdzę, ile dokładnie. Na koniec kilka szybkich zdjęć i wypuszczam klenia do rzeki. Całość trwa może z pięć minut. Wciąż trochę trzęsą mi się ręce. Siadam na brzegu i patrzę na zachodzące słońce. Po chwili składam wędkę i wracam do samochodu. Na dziś wystarczy. W domu przykładam wędkę z zaznaczonym punktem do miarki, a ta wskazuje równe 60 cm. Super – a więc życiówka!
Podsumowanie
Właśnie tak złowiłem swojego (jak na razie) największego klenia. Oczywiście wciąż będę próbował łowić piękne zimowe ryby. Pamiętajcie: styczeń to szkoła Waszych wędkarskich charakterów, a każdy złowiony okaz jest wart przynajmniej tyle, co dziesięć ryb z sezonu letniego. Powodzenia!
Niech się łowi!
Piotr Boruch
Cykl: Z wędkarskiego notatnika