OKIEM WĘDKARZA: Styczniowe zawody pstrągowe na Kwisie (cz.1 : Przygotowania)

2022-01-24
OKIEM WĘDKARZA: Styczniowe zawody pstrągowe na Kwisie (cz.1 : Przygotowania)

Doskonale pamiętam, kiedy zaczęła się ta przygoda, bo Mateusz odezwał się do mnie dokładnie w Mikołajki.
- Cześć! Dzwonię z propozycją. Na początku stycznia Grzesiek organizuje zawody pstrągowe na Kwisie w Leśnej. Masz ochotę się przejechać? Będzie sporo chłopaków z Grand Prix Polski, widziałem też na liście Wojtka.
Na dłuższą chwilę w słuchawce zaległa cisza. W głowie miałem tysiąc myśli naraz.
- A co jak będzie mrozić? Przecież to środek zimy! I jak z wodą, nie będzie płynąć śryż?
- Nie no, zawody będą poniżej zapory Jeziora Leśniańskiego. Tam woda ma około trzech stopni. Poza tym będzie specjalnie wstrzymana na zaporze. A jak zapowiedzą duże mrozy – odwołamy.
Trochę się uspokoiłem.
- W sumie… W styczniu i tak nie ma wielu alternatyw. Jadę, czemu nie! Zapowiada się fajna wycieczka, jeszcze nie łowiłem na Kwisie, a do tego tyle gwiazd wędkarstwa… Będzie kogo podpatrzeć!
- No to cię zapisuję. Daj znać chłopakom – jak coś, to jest jeszcze kilka miejsc.
Po krótkiej chwili zabrałem się do roboty i podałem info dalej.
- Cześć, Sylwek! Początek stycznia, Kwisa, zapraszają Mateusz z Grześkiem. Jadę z Wojtkiem, może masz ochotę jechać z nami? Co ty na to?
- Hmm… Miałem jechać na trocie, ale skoro jedziecie, to chętnie się zabiorę.
…i tym sposobem było nas już trzech.

 

Rzeka Kwisa – co warto wiedzieć?

 

Dla porządku: Kwisa to niewielka rzeka w południowo-zachodniej Polsce. Płynie przez województwo dolnośląskie i lubuskie oraz jest lewym, najdłuższym dopływem Bobru. Przecina Pogórze Izerskie i kompleks leśny Borów Dolnośląskich, a w okolicach Żagania zasila Bóbr. Od Świętoszowa, na odcinku około sześciu kilometrów, stanowi granicę między województwami dolnośląskim i lubuskim. Wody Kwisy spiętrzają dwie zapory powstałe na początku XX wieku, dzięki którym powstały dwa jeziora zaporowe: Jezioro Złotnickie i Jezioro Leśniańskie. Z ciekawostek można dodać, że jeszcze w pierwszej połowie XX wieku w rzece żyły małże perłoródki, z których pozyskiwano perły. Niestety po 1945 roku wymarły z powodu zanieczyszczenia wody.

W pojęciu wędkarskim Kwisa należy do wód górskich. Można w niej złowić zarówno pstrągi, jak i lipienie. Przy normalnym stanie wody jej szerokość waha się od trzech do dziesięciu metrów. Rzeka nie jest głęboka – trudno określić jej średnią głębokość, ale na odcinku Leśniańskim ma około jeden metr. Kwisa wpadająca do Bobru należy do zlewni Odry. Okres ochronny pstrąga trwa tutaj krócej niż w rzekach należących do zlewni Wisły. Ryby można łowić już od początku stycznia.

 

Miesiąc do zawodów wędkarskich – wir przygotowań

 

Dni mijały mi trochę na pracy, a trochę na łowieniu sandaczy. Ot, klasyczna końcówka sezonu. Natomiast wieczorami studiowałem już materiały o Kwisie, przeglądałem mapy, oglądałem filmy. Trudno znaleźć patent na wodę, na której w życiu się nie łowiło, ale pocieszałem się tym, że pstrągi łowię niemalże od dziecka, i że na pewno nie będę jedyną osobą, która nie zna rzeki. Niby mógłbym wyskoczyć na mały trening na początku stycznia, ale że to pięćset kilometrów w jedną stronę, odrzuciłem ten pomysł w przedbiegach.

Tak czy inaczej, przygotowania szły pełna parą. Byłem prawdopodobnie najlepszym klientem sklepu wędkarskiego. Codziennie miałem nowe pomysły, jak uzupełnić asortyment żyłek, plecionek i przynęt, aż wreszcie stwierdziłem, że muszę mieć nowy podbierak. Wydzwaniałem też do znajomych z południowo-zachodniej Polski – każda ich podpowiedź była na wagę złota. Na zakończenie jednej z rozmów usłyszałem, że mój kolega z Wrocławia zawsze zaczyna sezon na Kwisie i da mi znać, co słychać nad rzeką. To była świetna wiadomość.

 

Zawody pstrągowe na Kwisie – jaka jest formuła?

 

Następnie dokładnie przeanalizowałem komunikat organizatora imprezy. Nie ukrywam, sama formuła zawodów była dla mnie nowością – co prawda czytałem o niej w regulaminie PZW, ale nigdy wcześniej nie startowałem w niczym podobnym, bo też w naszym regionie nie praktykowało się takich rzeczy. W skrócie: teren zawodów miał zostać podzielony na cztery sektory. Początek sektora A wyznaczono poniżej zapory Jeziora Leśniańskiego, a koniec sektora D poniżej miejscowości Leśna. W ramach dużych sektorów wyodrębniono 20 małych podsektorów, przy czym w każdym sektorze miało być 10 zawodników z przypisanymi losowo numerami startowymi (losowana jest także kolejność wyjść w turkach). Zostały przewidziane dwie tury zawodów, każda z nich podzielona na trzy 45-minutowe turki. Według przyjętej formuły nie można wyprzedzać innych wędkarzy podczas drogi do stanowisk, można natomiast zmieniać stanowiska, ale tylko na niezajęte sektorki. Oczywiście całość miała się odbywać na żywej rybie. Może to trochę skomplikowane, zwłaszcza na początku, ale zapewniam, że formuła jest bardzo atrakcyjna, dynamiczna i dostarcza wielu emocji.

Z innych ważnych zasad: każda złowiona ryba musi zostać podebrana zanurzonym w wodzie podbierakiem, który nie dotknie ziemi. Punktowane gatunki ryb to kleń, pstrąg i okoń. Złowioną rybę wyczepia się (bez dotykania ręką i wyjmowania z podbieraka!), a następnie wypuszcza z powrotem do wody. I najważniejsze: jedna ryba to jeden punkt. Obojętnie, jakiej jest długości. Nie ma co ukrywać, nowa formuła była dla mnie ekscytująca, ale zarazem zastanawiałem się, czy podołam wszystkim wymaganiom.

 

Ostatnie szlify i dzień wyjazdu na zawody

 

Ani się obejrzałem, a przyszedł styczeń. Dni mijały szybko, przygotowania sięgnęły zenitu, a w międzyczasie oddzwonił Łukasz – kolega z Wrocławia:
- Słuchaj, jest taka sprawa: ryby są. Raczej niewielkie, ale będzie co łowić. Natomiast woda z zapory idzie bardzo wysoka. Trudno o jakieś konkretne wnioski. Miejscowi łowią nawet po kilkanaście sztuk i ostro trenują, ale to niezbyt dobra informacja, bo wiesz, ryby będą skute i pewnie dość trudne.

Zostało pięć dni do wyjazdu, a trzeba było jeszcze ogarnąć kwaterę. Miało nas być dziewięciu – w towarzystwie zawsze raźniej. Fajnie spotkać się w szerszym gronie, szczególnie tak samo zakręconych osób. W końcu zdecydowaliśmy, że będziemy mieszkać z kolegami z PZW KATOWICE I PZW BIELSKO BIAŁA. Od razu wiedziałem, że będzie wesoło. Został mi jeszcze zakup licencji. Nie było to takie łatwe, jak zakładałem, ale dzięki pomocy przemiłej pani dyrektor Okręgu w Jeleniej Górze w końcu się udało.

Wreszcie nadszedł ten dzień. Trudno powiedzieć, czy wyjechaliśmy późną nocą, czy bardzo wczesnym rankiem, ale celowaliśmy tak, żeby przed południem być już nad Kwisą. Trasa minęła szybko. Wprawdzie czuliśmy drogę w kościach, ale czekały na nas trzy dni łowienia (dwa dni treningu i jeden zawodów), przygoda na nowej rzece, no i pstrągi – jedne z moich ulubionych ryb.

 

Przywitanie z Kwisą – poznajemy okolicę

 

Wreszcie meldujemy się w Leśnej nad Kwisą na Pogórzu Izerskim, zaraz przy granicy z Czechami. Pobyt zaczynamy od spożywczaka, bo przecież i najtwardsi łowcy muszą czasem coś zjeść. Potem jedziemy na kwaterę, witamy się z właścicielami i od razu montujemy sprzęt.

Stawiam na krótką wędkę Savage Gear Custom UL Spinkołowrotek SG6 z plecionką Momoi Oshikage (o wytrzymałości 7lbs) i przypon z fluorocarbonu. Sprawdzam też, gdzie dokładnie kończy się teren zawodów – na pewno nie będziemy tam wędkować, bo organizator zamknął wodę dla zawodników na cały tydzień przed imprezą. Ale od czego są koledzy! Mam do wykorzystania kilka pinezek na Google Maps, więc po szybkim przepakowaniu ruszamy do Lubania (jakieś 15 km od Leśnej). Jest +/- 11:00, czyli mamy kilka godzin, zanim zrobi się ciemno. Szybko pakuję się w kombinezon (zimą odpowiednia odzież to klucz do udanego wędkowania – utrzymuje odpowiednią ciepłotę ciała, a przy tym nie krępuje ruchów); zakładam czapkęrękawiczki – i w drogę!

Po kilku minutach spaceru docieramy nad rzekę. Kwisa na tym odcinku jest piękna i całkowicie dzika, praktycznie bez śladu działalności człowieka. Meandruje między polami, żeby kawałek dalej wpłynąć w las. Jest też niewielka: coś pomiędzy Ropą a Kamienicą Nawojowską albo Rabą. Zapora w Leśnej puszcza niewiele wody, więc Kwisa nie płynie zbyt szybko – lepiej dla nas, bo łatwiej czytać wodę. Teren nie jest łatwy – same wykroty, powalone drzewa, dziury bobrowe i liczne żeremie – ale jest cudnie. Za każdym zakrętem kryje się coś nowego. Woda jest bardzo przejrzysta i trzeba zachować szczególną ostrożność. Po pierwsze ze względu na trudności terenowe, a po drugie ze względu na to, że przyjechaliśmy łowić pstrągi, a te są wybitnie płochliwe.

Szukam jeszcze odpowiedniej przynęty. Wahadłówka, obrotówka, wobler, a może mała przynęta gumowa? Przy każdym z wabików mam haki bezzadziorowe – w końcu jesteśmy na wodzie górskiej. Szukam aktywnych ryb, ciągle schodząc w dół. Piękne dołki, burty, bystrza, śliczne płanie, a na dnie rzeki – kamienie, żółty piasek i falujące warkocze roślin. Magia.

 

Pierwsze pstrągi i złota zasada: „najpierw reaguj, później myśl”

 

Minęła pierwsza godzina. Ryby nie zdradziły jeszcze swojej obecności, ale nie potrwa to długo. Obławiam małą wahadłówką końcówkę szybko płynącej płani i nagle czuję, jakby moja przynęta wjechała w trawy. Nauczony przykładem sandaczy, działam w myśl reguły „najpierw reaguj, później myśl” i szybko zacinam. Opłaciło się: na końcu zestawu walczy niewielki pstrąg. Pierwsza ryba z Kwisy (mało tego: pierwsza ryba w sezonie 2022) ląduje w moim podbieraku. Jest niewielka, ale to cud przyrody – ma brązowo-żółte boki nakrapiane czerwonymi i czarnymi kropkami w białych obwódkach.

Szybko wypuszczam pstrążka i wędruję dalej, w dół Kwisy. Płoszę głośne stado kaczek i docieram do trudnego technicznie, ale ciekawego miejsca przy podmytej burcie. Woda jest krystalicznie czysta. Na klęczkach rzucam pod zwalone drzewo małą, ciężką wirówką. W jakimś dziesiątym rzucie na granicy głębokiej i płytkiej wody czuję delikatne branie. Zacinam – jest ryba! Wściekle młynkuje, ale udaje mi się ją wprowadzić do podbieraka. Jest bliźniaczo podobna do wcześniejszej rybki, przy czym prawie dwukrotnie większa (ok. 40 cm). Superryba z super rzeki :) Teren jest ciężki, a nie chcę ryzykować zdrowiem pstrąga, więc wypuszczam go po oględzinach bez pamiątkowej fotki.


Idę dalej, bo chcę poznać jak najdłuższy fragment rzeki. Wreszcie docieram do odcinka, w którym woda prawie stoi. Po dobrych kilkuset metrach rozumiem, dlaczego: to przez młyn i zaporę spiętrzającą wodę na koło młyńskie. Patrzę na zegarek – do zachodu została mniej więcej godzina. Wprawdzie mogę jeszcze iść w dół rzeki, a później po ciemku wracać kilka kilometrów do samochodu, ale mam lepszy pomysł. Wracam od razu, a po drodze sprawdzam jeszcze dwa miejsca, które dały mi ryby. Cofam się na płytką płań, na której łowiłem wahadłówką i po kwadransie mam na koncie jeszcze dwie fajne ryby (trzydzieści, trzydzieści parę centymetrów). Na koniec szybka powtórka pod zwalonym drzewem, ale niestety pstrągi nie chcą już współpracować. Koledzy będą się niecierpliwić, muszę wracać. Wychodzę do drogi i po chwili widzę samochód kolegi, który wyjechał mi naprzeciw. Docieramy na kwaterę, szybka kolacja i do spania – rano dojedzie reszta ekipy i będziemy trenować poniżej sektorów.

Polecane

pixel