OKIEM WĘDKARZA: Styczniowe zawody pstrągowe na Kwisie (cz.2)
Gdzie my to byliśmy…? Ach, tak! Po pierwszym dniu treningowym – mamy jeszcze jeden dzień na rozpoznanie łowiska, zanim odbędą się zawody. Jeśli umknęła Wam pierwsza część relacji z zimowych zawodów na Kwisie, zachęcamy do nadrobienia zaległości. Tymczasem – obiecany ciąg dalszy!
Drugi dzień treningu – zmiana miejscówki
Po wczesnej pobudce od razu udajemy się nad wodę. Dojeżdżamy niemal równocześnie na miejsce bazy zawodów i ustalamy, że będziemy łowić poniżej sektorów w Leśnej. Problem polega na tym, że zebrało się nas dziewięciu, a rzeczka jest raczej z gatunku jednoosobowych – musimy się więc podzielić. Woda jest bardzo niska i mocno prześwietlona – od razu wiadomo, że nie będzie łatwo. Odchodzę daleko w dół rzeki, żeby móc samotnie wędrować. Uwielbiam klimat małych rzeczek meandrujących wśród pól i lasów, a Kwisa jest właśnie taka. Przemierzam kilka kilometrów. Za każdym zakrętem czeka nowa przygoda, ale wędkarsko niewiele się dzieje; brakuje kontaktu z rybami.
W końcu postanawiamy zmienić miejsce i jedziemy do miejscowości Kościelnik. Na miejscu się rozdzielamy – ja znowu ruszam w dół, żeby zobaczyć jak najwięcej. Rzeka wolno meandruje wśród pól i jest zdecydowanie głębsza, niż na poprzednim odcinku (a więc i mniej czytelna). Po drodze mijam niewiarygodny spektakl przyrody: kilka stojących, głośno skrzeczących żurawi. Domyślam się, że gdzieś w pobliżu musi być młyn, dla którego spiętrzana jest rzeka. Po jakichś trzech kilometrach dochodzę do jazu i okazuje się, że mam rację. Nawiasem mówiąc: osobiście lubię na rzekach pstrągowych dynamikę zdarzeń – bystrza, płanie czy podmycia brzegowe. Wolne odcinki rzeki też bywają bardzo ciekawe i potrafią przynieść naprawdę piękną sztukę, ale istotną rolę gra tutaj czas, który mogę poświęcić na poznanie wody. Skoro mam na wędkowanie tylko parę godzin, szukam odcinka, który będzie dla mnie łatwiejszy i bardziej czytelny. Poniżej jazu woda wygląda już zupełnie inaczej: bystrza i płanie, czyli wreszcie coś dla mnie.
Schodzę 200 metrów poniżej spiętrzenia wody i rzucam małą wahadłówką, rozglądając się na boki. Blaszka pracuje wzdłuż burty brzegowej i nagle coś ją zatrzymuje. Czyżby zaczep…? Ponawiam rzut kilka metrów niżej i prowadzę przynętę po tym samym torze, ale już bardziej uważnie. Gdzieś w okolicy domniemanego zaczepu widzę, jak kawałek dna odrywa się i zaczyna podążać za moją przynętą. Delikatnie trąca moją blaszkę i opada z powrotem na dno. Czyli jednak pstrąg! Powtarza się to jeszcze dwa razy, przy czym ryba nie atakuje zdecydowanie. Zmieniam przynętę na małą wirówkę. Pierwszy rzut – i znowu widzę pstrąga podnoszącego się do przynęty, tym razem już znacznie pewniej. Po krótkiej szamotaninie z podbierakiem ryba wreszcie jest moja. Niewielki, około trzydziestocentymetrowy pstrąg.
Ruszam dalej w dół rzeki, aż dochodzę do głębokiej bani. Zaraz na wlewce pojawia się mocne branie. Jest kolejna ryba! Worek się rozwiązał – miarowy pstrąg potokowy ląduje w podbieraku. Woda jest głęboka, więc postanawiam założyć gumową larwę na czeburaszce wolframowej. Kilka przypuszczeń, delikatny skok plecionki, zacięcie – i podbieram niewielkiego, za to jakże pięknego potokowca. Schodzę jeszcze z 50 metrów w dół i słyszę w kieszeni telefon. To jeden z kolegów, którzy zostali wyżej.
- Wracamy, woda ruszyła.
- Żartujesz? Naprawdę?
- No co zrobić! Jest dobre pół metra wyższa.
- Ech, trudno. Czekajcie na mnie.
Chcąc nie chcąc, muszę odpuścić pstrągom z Kwisy. Zapora rozpoczęła popołudniowy zrzut wody, więc z dalszego łowienia nici.
Nie samym wędkarstwem człowiek żyje, więc pakujemy się i jedziemy na (całkiem smaczny) obiad do Zielonego Pieca. Zwiedzamy też okolicę, w tym zamek Czocha i zaporę na Jeziorze Leśniańskim. Wracamy na kwaterę dopiero wieczorem – chcemy maksymalnie wykorzystać swój pobyt. Jeszcze tylko ostatnie przygotowania sprzętu i czas na sen, bo czeka nas pobudka tuż po piątej rano.
Dzień zawodów na Kwisie – czas start!
Na termometrze -6°C. Łatwo nie będzie. Automatycznie rezygnuję z plecionek i zakładam żyłkę. Trenowałem kijem Savage Gear i dobrze mi się łowiło, więc nie kombinuję i zostaję przy nim na czas zawodów. Ostatecznie na miejsce dociera 38 zawodników z całej Polski – sami specjaliści w połowie pstrągów na rzekach. Szybka odprawa, omówienie zasad zawodów i losujemy sektory. Przypadają mi B i C. W obu będą ze mną łowić zarówno miejscowi koledzy, jak i zawodnicy Grand Prix Polski ligi brzegowej, którzy nie raz reprezentowali kraj na arenie międzynarodowej w połowie pstrągów. Zapowiada się nie lada gratka. Może być ciężko, ale to dobra okazja, żeby coś podpatrzeć, a poza tym kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Zresztą: żeby się czegoś nauczyć, nie można być tylko biernym obserwatorem. Trzeba na własnej skórze poczuć trudy zawodów i poznać dylematy dręczące zawodników. Dopiero wtedy można wyciągnąć wnioski i wznieść się na wyżyny swoich umiejętności.
Styczniowe pstrągi na Kwisie – pierwsza tura zawodów
Punkt zbiórki sektora B leży w miejscu bazy zawodów, więc właściwie nie muszę się nigdzie przemieszczać. Początek i koniec sektora oznaczono zielonymi palikami wbitymi w zmarzniętą ziemię; z kolei dwadzieścia podsektorków wyznaczają paliki pomarańczowe. Sektor jest bardzo ciekawy: szybkie wlewki, rozległe płanie, piękne miejscówki pod powalonymi drzewami. Wygląda to nieźle, ale podejrzewam, że ryb będzie tyle, co na odcinkach poniżej (i że będą reagować podobnie, jak podczas treningu). Niestety, nie mylę się.
W pierwszej turce wychodzę jako przedostatni. Szybko przechodzę większość wolnych sektorków z małą obrotówką, szukając jakiegokolwiek kontaktu z aktywną rybą. Obserwuję innych zawodników – wszyscy łowią małymi larwami i bardzo delikatnymi zestawami, wolno prowadząc je nad dnem. Pod koniec turki docieram na końcowe stanowiska, gdzie jest bardzo ciekawy wlew i aż pachnie tu jakąś rybą. Przeławiam na szybko wahadełkiem, ale nic się nie dzieje, więc przewiązuję się na larwę. Wreszcie czuję delikatne branie. Zacinam – a na powierzchni melduję się mały pstrążek, który natychmiast spada. No cóż, pech to pech. Po kilku minutach nadchodzi koniec turki. Wyniki są generalnie słabe: jeden zawodnik z czterema rybami, parę zawodników z jedną. Nie za dobrze to rokuje (to sam początek, woda jest jeszcze nieprzełowiona), ale nadzieja umiera ostatnia – może ryby jeszcze się rozkręcą. Dwie kolejne turki spędzam niemalże w tym samym miejscu, trochę wyżej i trochę niżej, robiąc wszystko, co w mojej mocy, żeby złowić cokolwiek. Niestety, bez rezultatu. No cóż, trudno, przegrywać też trzeba umieć.
Styczniowe pstrągi na Kwisie – druga tura zawodów
Po przerwie na obiad jadę na sektor C i obchodzę wyznaczony obszar. Jest dużo płytszy niż ten wcześniejszy i budzi we mnie mieszane uczucia. Większość to dość płytka i szybko płynąca woda – taka niezimowa. Znajduję dwa ciekawe miejsca: ujście małego strumienia i niewielką rynienkę pod mostem drogowym. W pierwszej turce jestem jedynką. Wybieram ujście małego strumienia. Padły tam już rybki, więc idę na pewniaka. Wahadłówka, obrotówka, gumka – i przez kolejne 45 minut nie mam choćby dotknięcia. Po zakończeniu turki z niedowierzaniem kręcę głową. Brakuje szczęścia. Koledzy łowią dosłownie trzy rybki – ogólnie jest bardzo ciężko. Niestety w kolejnej turce wychodzę ostatni i morale nieco upada. Trafiam na końcówkę płani, którą obławiam bardzo dokładnie robakiem, obrotówką i wahadłówką; niestety bez kontaktu. Szukam po wolnych sektorkach, bez powodzenia. W drugiej turce na dziesięciu łowiących pada tylko jedna ryba. Złowił ją kolega, który się poświęcił i wszedł w krzewy dzikiej róży, gdzie nikt inny nie wędkował. W trzeciej turce niewiele się zmienia. Pada jedna rybka i niestety mnie to szczęście omija. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czasem trzeba przełknąć gorycz porażki, żeby stać się silniejszym – tak do tego podchodzę. Jakby nie patrzeć, na treningu nałowiłem się najlepiej z całej ekipy, więc kiedyś musiało zabraknąć szczęścia. Co ciekawe, byłem świadkiem złowienia tej ostatniej rybki. Przez chwilę wziąłem ją za wierzbowego liścia, ale nagle ten listek zaczął się ruszać. Takie maleństwo!
Zimowe zawody pstrągowe – refleksje, gratulacje i podziękowania
Czy mi się podobało? Odpowiedź jest prosta: było super! Woda, formuła, wyzwania, przygoda – wszystko nowe. Do tego świetne towarzystwo, piękna okolica i przyroda, mistrzowie w połowie pstrągów, nowinki sprzętowo-techniczne i czeskie piwo… To tylko część doświadczeń, dla których opłacało się przyjechać do Leśnej. Oczywiście mam wiele przemyśleń – co zmienić, co poprawić, co zadziałało, a co nie. Pewnych rzeczy nie wysiedzi się w domu i nie zobaczy na Youtubie. Trzeba gonić króliczka – nieważne, jak daleko będzie uciekał.
To był naprawdę bardzo miły weekend nad Kwisą. Chciałem pogratulować przede wszystkim zwycięzcom zawodów, kolegom z Koła PZW Leśna. Nie daliście szans konkurencji i pokazaliście, jak się łowi na Waszej rzece. Gratuluję też koledze z naszej treningowej ekipy, któremu udało się przebić przez miejscowych i zająć wysokie, czwarte miejsce. Mateusz, jak zawsze dałeś radę! Oddzielne podziękowania należą się organizatorowi, kołu PZW w Leśnej. To były zawody na najwyższym poziomie. Bardzo dziękuję za zaproszenie i na pewno jeszcze przyjadę z Wami powędkować!
Z wędkarskim pozdrowieniem – Piotr Boruch